poniedziałek, 1 lutego 2016

Rozdział trzeci

29 czerwca 2017r., późny wieczór.

     Obudziłem się w nieznanym mi miejscu. Pierwsze, co przykuło moją uwagę, był kolor: biały. Był wszędzie. Pościel - biała, łóżko - białe, ściany - białe, lampa - biała, tylko podłoga była pokryta jasnoniebieskim, przyjemnym wizualnie, gumolitem.
     Po wstępnym rozejrzeniu się po pokoju doszedłem do wniosku, że muszę leżeć w szpitalu. To by wyjaśniało ból, który odczuwałem w nodze i głowie. Za oknem było już ciemno, a mroki pomieszczenia rozświetlała jedna, ledwo świecąca lampa, która niepewnie wisiała na suficie, jakby sama nie wiedziała, czy to, co robi jest do końca słuszne. 
     Na pościeli oprócz bieli dostrzegłem plamy w koloże żołtym, szarym, miejscami czerwonym. Zakoczyło mnie to, bo przecież higiena w szpitalu była najważniejsza. Odrzuciłem z siebie kołdrę i się podniosłem. Wziąłem nogę do górki i obejrzałem ją dokładnie. Na prawej nodze widniej dużych rozmiarów opatrunek, który miejscami musiał przepuścić krew, bo znajdowały się tam zaschnięte, jasnoczerwone plamy. Zrzuciłem nogi z łóżka i położyłem je na zimnej podłodze. Na szczęście rana nie uniemożliwiała mi ruchów, to dobrze. 
     Farba ze ścian niechlujnie odpadała płatami i tworzyła małe stosiki na ziemi. Na podłodze oprócz tego widać było jeszcze sporo błota. Stolik, który stał pod zasłoniętym oknem, nie miał jednej nogi i chybotał się niebezpiecznie, grożąc, że zrzuci wazon z uschniętymi kwiatkami na podłogę. 
     Wstałem i podszedłem do łóżka od strony nóg. Wisiała tam moja karta. Wziąłem ją do rąk. Widniało tam moje imię i nazwisko. "Aleks Markov, urodzony 18.03. 1998r w Tobolsku". Poniżej opisany był mój stan i obrażenia, oraz rutynowe obchody. Ostatni obchód widniał z datą 28 czerwca, godzina 9:00. Czyli leżałem już tu kilka dni.
     W szafce obok łóżka poszukałem swojego telefonu. Po chwili szukacia pomiędzy różnymi ciastkami, husteczkami, owocami i innymi śmieciami, znalazłem. Włączyłem go. Na ekranie pojawił mi się napis "29 czewca, 23:12". Coś mi się nie zgadzało, ale nie mogłem sobie uświadomić co. Dopiero po dłuższej chwili, dotarło do mnie, że nie zgadzały się daty. Niemożliwym było, że skoro dzisiaj jest 29, godzina 11 wieczorem, to ostatni obchód był 28 o 9 rano. Pomiędzy tymi dwiema datami powinny być jeszcze minimum trzy obchody. Sam nie wiedziałem dlaczego, ale zaniepokoił mnie ten brak wpisów. Miałem bardzo złe przeczucia. 
     Pomyślałem, że wyjdę na korytarz i poszukam pielęgniarki. Na całe szczęście, położyli mnie w moich ciuchach, a nie w żadnych szpitalnych wdziankach. Teraz pozostało tylko znaleźć buty. W koło nigdzie nie było ich widać. Pod stołem - nie, za szafką - nie. Znalazłem je dopiero głęboko pod łóżkiem. Założyłem je i niezbyt szybkim krokiem ruszyłem w stronę drzwi. Pchnąłem je lekko i wyszedłem na korytarz. 
     Tutaj również nie było zbyt jasno. Właściwie można by rzec, że na korytarzu panował półmrok. Świeciły się tylko niektóre lampy, a i tak większość z nich złowrogo się błyskała.
     Rozejrzałem się w około. Na całym korytarzu było pusto... i cicho. Nie było widać śladu żywej duszy. Na podłodze leżały poprzewracane krzesła, sterty popierów, zaschnięta krew i wiele wiele różnych innych rzeczy, których nie powinno tutaj być. Zacząłem kierować się do punktu pielęgniarskiego. Po drodze starałem się omijać porozrzucone rzeczy i śmieci. Jednak przez przypadek zawadziłem o jedno z krzeseł, które przewróciło się z hukiem na drugi bok. Za swoimi plecami w jednym z pokoi, usłyszałem jakiś hałas. Odwróciłem się jednak nikogo nie widziałem i nikt też nie wychodził. 
     - Halo! - krzyknąłem - Jest tak ktoś?! 
     W odpowiedzi usłyszałem kolejny hałas, a potem dźwięk tłuczonego szkła, jakby coś szk;anego upadło i rozbiło się na podłodze. 
     -Słyszysz mnie?! - zawołaemł znów, tym razem z wyraźnym strachem w głosie.
     Niepokojące dźwięki zza drzwi ucichły, jednak nie mogłem tak po prostu tego zignorować. Zacząłem iść w tamtą stronę. Bardzo powoli, jakby bojąc się, że gdy przyśpieszę, to wywołam tym coś złego. Dźwięki nadal się nie powtórzyły, a ja już powoli zbliżałem się do drzwi. Stanąłem przed nimi i nachyliłem się, nasłuchiwając, czy owe dźwięki może nie dobiegają nad, tylko ciszej. Jednak nie usłyszałem żadnego odgłosu. Pchnąłem lekko drzwi, starając się nie wydać przy tym żadnego dźwięki. Oczywiście jak na złość, po szpitalu rozległ się przeraźliwy pisk nieoliwionych od dawna zawiasów. 
     Moim oczom ukazał się kompletny mrok. W pomieszczeniu nie było widać kompletnie nic. Zrobiłem krok do przodu i stanąłem w progu. Rozejrzałem się jeszcze raz po sali, bardzo wytężając przy tym wzrok. Na podłodze, obok łóżka, około 2, może 3, metrów ode mnie, leżał jakiś szary ksztatł. Po kilku sekundach obserwowania go, zacharczał przeraźliwie i głośno, dusząc się przy tym. Wypadłem jak poparzony na korytarz, krzycząc przy tym w niebogłosy. Serce waliło mi jak oszalałe, do tego stopnia, że aż oparłem się o ścianę. 
     Po chwili z pomieszczenia coś się wyczołgało. Odsunąłem się kilka metrów. Po podłodze przemieszczał się jakiś mężczyzna. Wstał z ziemi, jednak znów zaczął się dusić. Spojrzał na mnie błagalnie. Jego skóra miała sino-zielonkawy odcień. Wszystkie żyły i tętnice przybrały odcień głębokiej czerwieni, niemal czerni. Były bardzo niebezpiecznie nabrzmiałe. Każde uderzenie serca było wyraźnie widać, bo naczynia rozszerzały się jeszcze bardziej. Jego oczy, które kiedyś musiały być brązowe, teraz zaszły mgłą, dosłownie. Tęczówkę i źrenicę pokrywała biała jak śnieg plama. Natomiast tam, gdzie powinien być biały kolor, teraz znajdowały się ogromne, niemal czarne naczyńka, które w niektórych miejscach pękły i doprowadziły do zalania oka strużką krwi. Nie byłem pewien czy ten mężczyzna widział. Oprócz tego moją uwagę przykuła też jego sylwetka. Był bowiem bardzo pokrzywiony... i chudy... bardzo chudy. Na jego ciele można było, oprócz żył, policzyć także wszystkie jego kości. Gdy otworzył usta i znów zaczął kaszleć, moim oczom ukazał się czarny jak noc język. Był bardzo spuchnięty i pokryty wieloma pęcherzami, z których lała się również czarna krew. Nawet jego zęby były czarne. Wszystko było w kolorze zgnilizny.  Wyglądał jak śmierć, nienaturalnie i przerażająco. Jak coś co powinno umrzeć, ale jednak zdecydowało się zostać na tym świecie wbrew naturze. Jak coś, co samym tylko swoim istnieniem musiało obrazić Boga na tyle, że pragnął o tym zapomnieć. Wydawało mi się wtedy, że śmierć, gdyby miała jakoś wyglądać, wyglądałaby lepiej.
     Zaczął powoli i niepewnie iść w moją stronę, ale jakby się zawahał. Przystanął i zaczął się dusić. Wypluł krew i wytarł usta rękawem, po czym znów ruszył w moją stronę.
     -Odsuń się człowieku! - rozkazałem mu znów cofając się kilka metrów.
     -U...uć... - próbował mi coś powiedzieć, ale kolejny atak kaszlu mu to uniemożliwił.
     -Słucham?
     -Uciekaj... - wychrypiał - U-uciekaj stąd!
    -Dlaczego? - rozejrzałem się wokół - Stało się coś?
    -Ratuj się! - upadł na ziemię. Podszedłem do niego, żeby go podnieść, jednak odpędził mnie ruchem ręki. - Uciekaj!
     Usłyszałem trzask na drugim końcu korytarza. Chyba coś spadło. Spojrzałem tam. Nikogo nie było widać, ale ktoś najwyraźniej tu szedł. Leżący na podłodze mężczyzna wyglądał na przerażonego. Nie zwracając uwagi  na kolejny napad duszności zaczął podnosić się z ziemi. Podszedł do mnie i chwycił mnie za rękaw ciągnąc mnie do pomieszczenia, w którym go zastałem. Po naszym wejściu zamknął drzwi i zastawił je metalowym, szpitalnym łóżkiem. Podszedł do stolika i zapalił stojącą na nim świecę. Po czym znów skierował się w stronę drzwi i zaczął nasłuchiwać. Chciałem zapytać go o to, dlaczego tu jesteśmy, ale ruchem ręki nakazał mi milczenie. Po dłuższej chwili, podczas której zdążyłem już usiąć wygodnie na ziemi, oderwał ucho od drzwi i podszedł do mnie, po czym usiadł.
     Gdy już opanował kolejny atak kaszlu, spojrzał na mnie badawczo.
     -Co ty tutaj robisz?
     -Obudziłem się w łóżku, kilka pokoi dalej.
     -Jak to obudziłeś? - był zdzwiony tym, co powiedziałem.
     - No nie wiem... Ostatnie, co pamiętam, to to, jak uciekałem przed imigrantami, którzy napadli na mój autobus.
     - Pamiętasz kiedy napadli na autobus?
     - Chyba 25... - odpowiedziałem - Ale właściwie nie jestem pewien.
     - To znaczy, że przywieźli cię tu cztery dni temu... Zanim jeszce wszystko się zaczęło...
     - Co to znaczy "wszystko"? - zapytałem zaniepokojony słowami nieznanego mi mężczyzny. Już wtedy wiedziałem, że niechciałbym wiedzieć tego, co on miał właśnie powiedzieć.
 
===============================

     Rozdział trzeci ;) Miłego czytania! :D

6 komentarzy:

  1. Wow! Bardzo mi się podobał ten rozdział :)
    Kurde, ale wymiatasz z tym opowiadaniem xD Jestem mega ciekawy czy chodzi tylko o imigrantów czy o coś jeszcze...
    Życzę weny :P

    truelifebydamien.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. Robi się coraz bardziej tajemniczo... podoba mi się ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Zapraszam na nowy rozdział :)

    truelifebydamien.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  4. Coś długo Cię tu nie ma... ;(

    OdpowiedzUsuń